Święto nieznanego świętego

Ks. Tomasz Jaklewicz
Nie mają swojego miejsca na ołtarzach, w mszale, w litanii, ale mają swoje miejsce w niebie. Mają także trwałe miejsce w naszych sercach. W uroczystość Wszystkich Świętych ich imiona układają się w litanię...
Dzień Wszystkich Świętych jest jak grób nieznanego żołnierza. Symboliczny grobowiec, kryjący ciało anonimowego żołnierza, jest miejscem pamięci o wszystkich bezimiennych bohaterach wojen. Dzień Wszystkich Świętych jest świętem wszystkich nieoficjalnych świętych. Tych niewyniesionych na ołtarze przez Kościół, ale wyniesionych do nieba przez Boga.

Ich pełna lista znana jest tylko Bogu. W dzień Wszystkich Świętych układamy prywatne litanie. Świętych, którzy żyli wśród nas i zostawili w naszym życiu ślad. Mamy pewność, że to nie tyle oni potrzebują naszej modlitwy, ale odwrotnie, my możemy prosić ich o pomoc.

Czym jest świętość? A może lepiej

kim są święci?

 Nie dowiemy się tego ze słodkich pobożnych opowieści albo cukierkowatych portretów z obowiązkowo anielskim obliczem. Dowiadujemy się, czym jest świętość, spotykając świętych. I chyba tylko tak.

Żyją wśród nas. Wbrew logice tego świata. Jest w nich wewnętrzna jasność, prostota. Przezroczystość. Czasem są jak dzieci, jakby naiwni, zawsze zdolni do zadziwienia i zachwytu. Podatni na ból, bezbronni. Nieraz sami wystawiają się na zranienie. Nie wyciągają wniosków z lekcji, które daje życie. Mają swoje wady, nałogi, słabości. Nie ukrywają tego. Są grzesznikami - podkreślają to często.

W ich obecności czujemy, że coś jest nie tak z naszym życiem. A przecież jednocześnie wprowadzają pokój. Jest w nich coś, co powoduje, że chcemy być blisko nich.

Cztery lata temu dopisałem do mojej prywatnej litanii świętych kolejną osobę: Tomek Wuwer.

Miałem świętego przyjaciela

 Umarł 31 października, w 32. roku życia, w 6. roku kapłaństwa. Patrzył na rzeczywistość oczami poety. Był obdarzony wrażliwością na piękno w każdej postaci - piękno ludzi, krajobrazu, sztuki, poezji. Tą wrażliwością promieniował na ludzi, wśród których żył i którym służył. Lubił podróże. Z ciekawością świata sąsiadowało pragnienie zatrzymania chwili, widoku, spotkania... na fotografii, w słowie. Był wrażliwy na upływ czasu, na przemijanie, odchodzenie ludzi. To wyczulenie miało chyba swoje źródło w jego chorobie. Nie lubił o tym mówić. Cierpiał bez robienia hałasu wokół tej sprawy. Czuł, że jego dni są policzone. Miał prawo domagać się taryfy ulgowej, zwolnienia tempa. Nie korzystał z tego. Była w nim pasja życia, potęgowana jeszcze osłabieniem ciała. Radowało go poznawanie ludzi. Miał dar wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze. O swoich parafianach, przyjaciołach opowiadał zawsze z błyskiem w oku, cieszył się ich pięknem. Kochał ich. Dobro, które dawał, trwa w ludziach.

 W mojej prywatnej litanii jest także mój dziadek Paweł. Tak,

miałem świętego dziadka.

Kiedy słucham opowieści babci o nim, nie mam co do tego wątpliwości. Biorę ze wzruszeniem do ręki mały, zielony, podniszczony zeszyt. Czy mogę nazwać go relikwią? A dlaczego nie. Dla mnie nawet bardziej wymowną niż piszczele oprawione w złote relikwiarze. To modlitewnik sporządzony własnoręcznie przez dziadka. Pisał go na wojnie, wcielony siłą na Śląsku do niemieckiej armii. Mimo iż władał niemieckim, pisał po polsku, narażając się na oskarżenie o szpiegostwo czy zdradę. Na pierwszej stronie: ”Z Bogiem, z Bogiem każda sprawa, tak mówili starzy. Rozpoczynam z Bogiem, choć małą sprawę Panu Bogu na chwałę, mnie zaś na pożytek, na wzór dla dziatek, by wszystko zaczynali z Bogiem. Fecamp, dnia 28 sierpnia 1943 roku”. A potem: katechizm, pieśni, modlitwy podczas Mszy św., rozważania Drogi Krzyżowej. Na stronie z pieśnią ”Nie płacz już, dziecino” atrament jest rozmazany. To jego łza - mówi babcia - on zawsze płakał, kiedy śpiewał tę pieśń.

Ks. Jerzy Szymik w swoim ”Dzienniku Pszowskim” wymienia świętych ze swojej rodzinnej miejscowości:
”Myślę o pani Annie Gojny, zakrystiance. Zmarła niedawno, jej pogrzeb odbył się 10 lutego 1999 roku. Wszyscy, którzyśmy ją znali, wiemy: w łupince szczupłego, schorowanego ciała, mieszkała wielka, pokorna i życzliwa wszystkim dusza. Trzy lata przed śmiercią powiedziała mojej mamie podczas sprzątania kościoła: - Pani Szymikowa,

 jo się ciesza na śmierć jak na wilijo...

Myślę o pani Klarze Anderskiej, która pracowała przez kilkadziesiąt lat w pszowskiej zakrystii. (...) Niskiego wzrostu, drobnej budowy ciała. Była tytanem pracy i dobrą duszą całej parafii. Znali ją wszyscy. Ona też znała Pszów na wylot. Kiedy w zakrystii pojawiał się ktoś zamawiający Mszę św., pani Klara była w stanie napisać mu z pamięci dwustronicowe zalecki, obejmujące detalicznie i dokładnie całe zmarłe bliższe i dalsze pokrewieństwo, oraz - jakżeby inaczej - tzw. dusze opuszczone, których tajemniczy status i los najbardziej mnie w ministranckim dzieciństwie intrygował. Zresztą, właśnie nas, rozwydrzonych małych ministrantów, trzymała nadzwyczaj krótko, korzystając czasem z pomocy drewnianych (i, jak doskonale pamiętam, bardzo twardych) wieszaków. Była panną, całym jej życiem był Kościół, parafia i jej sprawy. Pamiętam, że dużo się modliła w samotności, wertując w ciszy, w pustym kościele, gruby i mocno podniszczony modlitewnik. Od tamtej pory, kiedy czytam o prorokini Annie, córce Fanuela, która, jak pisze św. Łukasz, »nie rozstawała się ze świątynią, służąc Bogu w postach i modlitwach dniem i nocą«, wtedy zawsze myślę o pani Klarze. I wierzę, że ona też myśli, pamięta i pomaga. Communio sanctorum. Świętych obcowanie”.

W uroczystość Wszystkich Świętych zatrzymujemy się nad grobami. Zapalamy małe światełka. Kładziemy świeże kwiaty. Klecimy nieudolnie modlitwę. Próbujemy

oswoić puste miejsca,

które zostały w nas po nich. Z perspektywy rozstania rozumiemy wyraźniej, jak bardzo ich kochaliśmy, jak wiele im zawdzięczamy. Może dopiero teraz rozumiemy, że byli święci.

W światełkach zniczy ożywają napisy wykute w kamieniu: imię i nazwisko, które wywołuje obraz osoby. Z biegiem lat ten obraz zwolna się zaciera. Zostają strzępy wspomnień, fragmenty opowieści, anegdoty, niszczejące zdjęcia. Na nagrobkach dwie daty. Nie wybierali ani tej pierwszej, ani drugiej. Żyli w zgodzie ze swoim czasem, świadomi, że Bóg nie myli się w przydziale współrzędnych.

Anonimowi święci. Bohaterowie naszych prywatnych litanii. Oni wszyscy pracowali w jakiejś mierze na naszą świętość. Nosimy w sobie ich wiarę, ich świętość. Ich groby są dowodem przeciwko śmierci.


 

wstecz